czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 6.


Sharlyn
_______
Postanowiłam, że zostanę tu na dłużej. Minęło kilka dni od zebrania. W tym czasie poznałam inne elfy i dowiedziałam się, że w lasach jest ich jeszcze więcej.  Kiedy przyszłam do królowej, aby pomówić z nią o moim pobycie tutaj, do jej sali jak grom wpadł Aron, tyle że ten "grom" był pod wpływem alkoholu, przez co bredził. Mówił coś o rycerzach Lilith w karczmie.  Może i nie do końca mówił od rzeczy, zważywszy na okoliczności, ale i tak biała królowa nie potraktowała go z powagą. Kazała mu iść do siebie i nie wracać, póki w pełni nie wytrzeźwieje.
- Cóż ten trunek potrafi zrobić z prostymi istotami - prychnęła.
Od tego czasu nie widziałam Arona, nie wydarzyło się też nic ciekawego. Poprosiłam królową elfów o farby i płótno oraz tarczę i noże do ćwiczenia, ponieważ chciałam wrócić do dawnego, normalnego życia, choć wiedziałam, że już nic nie będzie jak kiedyś.
Dawne czasy już nigdy nie wrócą, a wspomnienia po nich przynoszą mi jedynie ból i smutek, ale jestem twarda, nie ulegnę niczemu.
Władczyni z początku nie chciała mi dać noży w obawie, że zrobię nimi krzywdę sobie albo komuś z jej poddanych. Na szczęście odpowiednio jej to wyperswadowałam i zgodziła się. Nie wystarczyło mi to. Chciałam po raz ostatni ujrzeć miejsce z moich wspomnień. 
Kiedy nastał świt, udało mi się niepostrzeżenie wkraść do zbrojowni, aby uzbroić się na podróż. Zaopatrzyłam się w mapy znalezione we skrzyni i wytyczyłam drogę. Przy wyjściu z twierdzy stał strażnik, więc zadałam mu silny cios w głowę, aby nie ściągnął tam innych. Pamiętałam, jak królowa mówiła, żebym nie wychodziła nigdzie sama, lecz ja chciałam choć raz od dłuższego czasu poczuć się wolna. 
''Przydałby mi się jakiś koń'' - pomyślałam, nie było jednak w pobliżu żadnej stajni. Na całe szczęście nie było to tragiczne, bo droga nie była aż tak długa.
Kiedy dotarłam na miejsce, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Nie było już wspaniałego domu, w którym się wychowywałam, ale jedynie kupa gruzu, popioły i swąd spalenizny. W miejscu, w którym była kiedyś jadalnia, były zwęglone krzesła, a obok nich dostrzegłam spalone ciało.
- Nie! Tylko nie to, mój mistrzu! Nie zasłużyłeś na to. Nie zasłużyłeś. - Zaczęłam szlochać. - Idź ku światłości, mistrzu - wypowiedziałam słowa, które mówiono, kiedy jeden z naszych umierał. 
- Sharlyn, padnij! - usłyszałam znajomy głos, który za chwilę wydał okrzyk bólu.
- Aronie! - krzyknęłam, po czym stało się to, co było do przewidzenia.

Aron
________
Poczułem, jak z ramienia płynie mi krew. Zobaczyłem strzałę tkwiącą w moim ciele. Szybkim ruchem wytarłem krew rękawem, wyciągnąłem strzałę i, lekko oszołomiony, rozejrzałem się wokół. Nagle dostrzegłem przeciwnika. Krzyknąłem do Sharlyn, by uciekała, lecz nie posłuchała. Wrogowie w szybkim tempie nadbiegali znad jeziora, dzierżąc w potężnych łapach miecze. Było ich trzech, a każdy potężnie zbudowany. Sharlyn wyciągnęła nóż i z zaciętym wyrazem twarzy stanęła naprzeciw niebezpieczeństwu. Dobyłem miecza i czekałem na rywali. Gdy znaleźli się w zasięgu mojej broni uderzyłem, ciąłem pierwszego, lecz on z niespotykanym refleksem uniósł miecz i sparował cios. Sharlyn także dołączyła do walki, trafiła go w rękę, lecz ten jakby tego nie zauważył i zaatakował mnie z nadludzką siłą. Parowałem ciosy od nich wszystkich i czekałem na odpowiedni moment, by uderzyć. Nagle  moja towarzyszka ugodziła przeciwnika w brzuch. Skulił się, a ja zdzieliłem go mieczem po głowie. Upadł na ziemię z niemałym łoskotem. Obróciłem się w miejscu, jak najszybciej mogłem i ciąłem drugiego z nich w klatkę. Ten także upadł i już nie wstał. Pozostał ostatni. Zamachnął się, jego miecz powędrował w górę i z ogromną siłą runął wprost na mnie. Uskoczyłem z zamiarem skontrowania, lecz on zadał kolejny cios. Zablokowałem go, chciałem się cofnąć, lecz na plecach poczułem korę drzewa. W tym momencie jego miecz powędrował równolegle do podłoża. Skuliłem się. Ostrze utkwiło w pniu a ja podciąłem mu nogi i wbiłem miecz w jego ciało. 
- Udało nam się, Sharlyn - powiedziałem.
- Po co to wszystko robisz? Dlaczego ze mną poszedłeś? Poradziłabym sobie z tym sama!
- Ta twoja lekkomyślność... Po co w ogóle tu przychodziłaś? Nawet nie myślę o konsekwencjach.
- Chciałam przez chwilę poczuć się wolna. Chociaż ostatni raz. Musiałam.
- Królowa wie, co wyprawiasz?
- Pomyśl chociaż trochę. Zresztą zejdź mi z drogi, bo ucieknę tak, żeby nikt mnie nie odnalazł, ani ta banda tej dziwacznej dziewoi, ani wy. Wyrzeknę się mojego daru i nic z tym nie zrobisz, więc wynoś się, a jeśli zobaczę, że podążasz za mną, to... to utnę ci łeb nim zdążysz się obejrzeć! Którą opcję uważasz za najlepszą?
- Yyyy... - Tego Aron się nie spodziewał.
- No właśnie.
 Sharlyn odjechała do białej cytadeli.

czwartek, 26 marca 2015

Rozdział 5

Sharlyn
_____________
- Jak dobrze, że cię widzę, Sharlyn. Spałaś kilka dni. Kiedy biała królowa się zbudzi, będę musiał powiadomić ją o tym. Zada ci kilka pytań, po czym zastanowimy się, co dalej. A tymczasem ubierz się jakoś stosownie do okazji - powiedział Aron.
Kiedy byłam już gotowa i jedyne, co mi pozostało, to czekanie, aż ktoś raczy po mnie przyjść, zaczęłam rozmyślać o tym wszystkim, co się zdarzyło przez tak niesamowicie krótki okres czasu. Zdrada mojej matki, prawdopodobna śmierć mistrza, pojmanie, walka i ucieczka. Do tego dochodzi mój sen, moja wizja sprzed kilku nocy, w której ukazana była legenda głoszona przez miejscową ludność Państwa Ładu, bowiem od tego się wszystko zaczęło. Tylko że tam, gdzie była Światłość, byłam ja.
Nagle wszystko zaczęło mi się układać w jedną całość. Zauważyłam, jak słońce wzeszło ponad horyzont, co oznaczało, że ktoś niedługo po mnie przyjdzie. Po chwili przyszedł strażnik, który zaprowadził mnie do pierwszego okręgu, tego największego, zbudowanego pod całą tą niesamowitą elficką budowlą. "Kiedy zdobędę farby i płótno, z pewnością ją namaluję", pomyślałam.
Znajdowała się w nim ogromna jaskinia. Na środku stał stół, przy którym zasiadła grupa kilkunastu elfów, sprawujących władzę na terenie królestwa. 
Na najbardziej zdobionym ze wszystkich krzeseł siedziała biała królowa, władczyni Państwa Ładu, obok niej konsul, skarbnik, i kilka innych osób.
- Wasza wysokość - ukłoniłam się lekko. - W jakim celu mnie do siebie sprowadziłaś?
- Może na początek spytam, jak się czujesz, moje drogie dziecko?
- Dobrze, ale chyba nie zostałam tutaj zawezwana w tym celu, prawda?
- W istocie - uśmiechnęła się i odrzuciła włosy do tyłu, ukazując swoje spiczaste uszy - usiądź proszę.
- Sharlyn - zaczął konsul - zostałaś wybrana. Jesteś dziedziczką Światłości i to od ciebie zależą losy całego Państwa. Uwolnienie ciebie było zaplanowane.
- Skąd wiedzieliście, że to akurat ja, zwyczajna Sharlyn jestem tą "wybraną"?
- Przepowiednia. Pamiętasz tę starą opowieść, głoszoną przez miejscowe ludy, która opowiadała o tym, jak powstał Ardis? - kontynuowała królowa.
- Oczywiście. Mój wychowawca opowiadał mi ją nie raz.
- W prastarej księdze jest napisane coś jeszcze. Bowiem kiedy Ciemność dokonała zbrodni na swojej siostrze, przez okiennice wdarł się wiatr i jakby wypowiedział słowa głosem Światłości: ''Za tysiąc nocy, w bezksiężycową noc, zrodzi się ta, co rozproszy mrok. Zaś zło pragnąć będzie jej końca. Lecz nie wie jednego. Tylko światło może pokonać ciemność. Ale strzeżcie się, bo światło w ciemności... budzi złe moce''. A resztę już znasz. Czy zdarzały ci się jakieś dziwne, niewyjaśnione rzeczy?
- Nie... a raczej tak - dodałam po chwili - miewałam czasami sny, wizje, które się w większości sprawdzały.
- Yhym - pokiwała głową.
- Czy mogę zadać pani pytanie?
- Tak.
- Czy to prawda - oddycham miarowo, żeby się nie rozpłakać - że mój wychowawca nie żyje?
- Tego nie wiemy - posmutniała królowa.
- To niby co wiecie? Nawet nie jestem pewna, czy mogę wam zaufać. A kiedy obdarzyłam zaufaniem własną matkę, ta je wykorzystała w najbardziej perfidny z możliwych sposobów.
- Spokojnie, Sharlyn. Nie wymagamy tego od ciebie, ale wiedz, że zawsze możesz u nas zostać, jeśli zechcesz. A że w obecnych okolicznościach Lilith będzie chciała cię wyeliminować w pierwszej kolejności i od ciebie zależy wszystko, to tym bardziej, ale wiedz jedno: do niczego cię nie zmuszamy, a jeśli chciałabyś dokądkolwiek pójść, będziesz z naszymi strażnikami, tak dla pewności. To nasz jedyny warunek. Teraz, jeśli zechcesz, możesz pójść do swojej komnaty albo gdziekolwiek indziej. Nie możesz jedynie opuszczać naszego zamku, no chyba że wcześniej to ze mną uzgodnisz.
- Muszę to przemyśleć. Tak wiele się zdarzyło przez ostatnie dni... Pomyślę nad tym, a tymczasem udam się do swojej izby.
- Zatem idź, tylko pamiętaj: nie zawsze światło pokona ciemność.

                                                                            ***
Aron
______________
Czekałem na Sharlyn w jej komnacie. Gdy weszła, wstałem z siedziska i powiedziałem:
- Chciałbym z tobą porozmawiać. Opowiedz mi, co zdarzyło się podczas twojego pobytu u Pani Nieładu.
- Nic szczególnego, oprócz tego rytuału. Zauważyłam, że ta cała Pani para się czarną magią i dysponuje potężnymi mocami.
- Rozumiem, a czy jeszcze coś niezwykłego ci się przytrafiło?
- Nie - odpowiedziała po chwili namysłu. - A teraz opowiedz mi, jak przedostałeś się do groty w zamku.
- Nie było łatwo, przebrałem się w ubrania tamtejszych chłopów pracujących dla Pani Nieladu i wtopiłem się w ich tłum, gdy wchodzili mostem do zamku. Wartownicy nie zobaczyli małego miecza, który ukryłem pod płaszczem. Spokojnie przekradłem się do groty, a resztę wydarzeń powinnaś pamiętać.
- Woah, jaki z ciebie bohater, ale nie licz, że teraz wpadnę ci w ramiona i w podzięce będę wychwalać cię nad wszystko.
- Ech, a już myślałem że tak też się stanie - uśmiechnąłem się i zobaczyłem jak kąciki ust Sharlyn prawie nie zauważalnie się unoszą.
- Pfff, nie bądź głupcem, Aronie. A teraz, jeśli możesz, opuść moją komnatę, bo chcę odpocząć. To wypytywanie jest doprawdy męczące.
- Żegnaj Sharlyn, mam nadzieję, że niedługo znów się zobaczymy.
- Do zobaczenia Aronie.
Wyszedłem z komnaty na korytarz wiodący do wyjścia. Udałem się do pobliskiej oberży, by napić się mocniejszego trunku i spędzić tam noc. Gdy wszedłem do środka, uderzyła mnie woń tytoniu i alkoholu. Poprosiłem o kufel piwa i zasiadłem na ławie w kącie izby. Siedziałem tam przez jakiś czas, delektując się trunkiem, gdy drzwi oberży otworzyły się i stanęło w nich dwóch osobników. Rozpoznałem ich, to byli wojownicy Pani Ciemności. Szybko odstawiłem kufel i starałem się wyjść z izby, lecz oni rozpoznali mnie, gdyż wieść o elfie, który wyrwał z ich rąk Sharlyn, szybko się rozeszła. Zagrodzili mi wyjście, sięgnąłem więc do pasa i powoli wyjąłem jeden nóż. Wbiłem go jednemu z nich i pomknąłem do wyjścia. Drugi rzucił się w pogoń za mną. Biegliśmy tak chwilę, ponownie sięgnąłem po nóż, lecz okazało się, że już drugiego nie mam. Zostałem bez broni, gdyż tamten nóż został w ciele przeciwnika. Na szczęście byłem szybszy i zwinniejszy od mego rywala i z łatwością zgubiłem go kilka uliczek dalej. Wróciłem do zamku, by opowiedzieć o całym zdarzeniu królowej. Wiedziałem, że zaczyna dziać się coś niedobrego, a także że następne dni przyniosą wiele nieoczekiwanych zdarzeń.

sobota, 14 lutego 2015

Rozdział 4


Sharlyn
____________
- Masz jakieś ostatnie życzenie? - zapytała królowa widząc, jak ostatnie runy zostają wyryte.
- Chciałabym się pożegnać z moim mistrzem - powiedziałam z namysłem.
- Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że się z nim nie pożegnasz. Twój ''mistrz" nie żyje. - Przybrała złośliwy, sarkastyczny uśmiech, a ja czułam narastającą we mnie złość. Twarz Pani Ciemności gwałtownie się zmieniła. Przybrała wyraz strachu, niepokoju. Ale potem stało się coś, nad czym nie mogłam zapanować. Przez głowę zaczęły mi przelatywać rozmaite obrazy, a raczej wspomnienia. 
Dzień, w którym moja matka przeprowadziła mnie do mojego wychowawcy, pierwszy dotyk stali, pierwsza wizja.
Jaskinia rozjarzyła się światłem, oślepiając pozostałych, a jego źródłem byłam ja. Zupełnie jakbym była supernową, która właśnie eksplodowała. Wykorzystałam tę chwilę na rozwiązanie więzów i podjęcie ucieczki. Za mną ruszyło kilkoro wysłanników mojej niedoszłej zabójczyni. Jeden z nich zrzucił płaszcz, odsłaniając swoje prawdziwe przebranie i pochodzenie. Był to elf, który podał mi długi, zdobiony miecz. Rozpętała się krwawa bitwa. Przypuszczałam, że te istoty są magami. I miałam rację. Broń, którą mi podał, nie była tylko i wyłącznie zwyczajnym ostrzem, ale ostrzem wykutym wieki temu, odpornym na magię i czary. Mój pobratymiec pochwycił łuk. Nakładał kolejno strzały na cięciwę, a one, wypuszczone ze świstem, przecinały powietrze, trafiając w różne części ciał wrogów, sprawiając, że na ich szatach wykwitały plamy krwi bryzgającej z rany. Oni i one, jak się okazało, odpowiadali na ostrzał zaklęciami. Niemal wcale nie robiły nam one krzywdy. Nasi przeciwnicy nie spodziewali się tak złego obrotu akcji.
Odgłosy kapiącej wody, brzęk miecza, okrzyki rannych oraz świst strzał, tworzyły niezwykle dziwną symfonię. Gdy do walki dołączyła Pani Ciemności, tajemniczy elf wyrwał sakwę, przytwierdzoną do jego pasa i cisną nią w twarz królowej. W chwili, gdy woreczek się rozerwał, a jego zawartość się rozsypała, królowa zaczęła się zwijać z bólu. W okół niej buchnęła chmura dymu o czerwonej barwie. Towarzyszyły jej przy tym nieludzkie odgłosy, jakie mogłoby wydawać jakieś istnienie w straszliwej, przerażającej agonii.
Pędem ruszyliśmy ku wyjściu, zostawiając w tyle przeciwników, zajmujących się uzdrawianiem ich władczyni. U wylotu z jaskini uderzyło nas w twarz zimne powietrze. Słońce zaczynało wschodzić.
- Biegnij przodem - nakazał elf, przepuszczając mnie. - Będę cię osłaniać, gdyby ruszyli za nami w pościg! 
Z góry widziałam cały Ardis, jego po części piękne i żywe tereny, zaś po drugiej stronie martwa, mroczna, jeszcze bardziej tajemnicza ziemia. Droga powrotna okazała się bardziej stroma niż przypuszczałam, przez co uciekanie przed bandą szaleńców było wielce nierozsądne. Lecz zachowanie czasem przeczy prawom zdrowego, ludzkiego rozsądku. Zaczynało brakować mi tchu, ale nie było czasu, by się choć na chwilę zatrzymać. 
Wciąż byliśmy w zasięgu wroga, jednakże moje nogi zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa. Musiałam zwolnić i się zatrzymać. 
- Nie dam rady. Muszę się zatrzymać - powiedziałam cicho, tak by nie rozeszło się echo.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę. Proszę. - Podał mi swoją prawą dłoń, a ja ją chwyciłam. Była tak delikatna i zarazem piękna, niczym płatki róż. Tym czasem słońce wzeszło ponad horyzont, bijąc jasnym blaskiem w moje oczy. 
Teraz już tylko szliśmy przyspieszonym krokiem, schodząc po coraz mniej stromej ścieżce, trzymając się za ręce, co w pewien sposób dodawało mi sił.
Coraz bardziej widoczne stawało się mroczne królestwo Pani Ciemności. Obeszliśmy jego mury, tak by żaden ze strażników nas nie zauważył. Po jednej ze stron stał wysoki wierzchowiec, najprawdopodobniej należący do elfa, który uratował mi życie.
- Kim jesteś, panie, że podjąłeś tak niebezpieczną misję po to, by uratować mnie przed jakąś wielce nienormalną dziewką?
- Cóż, może na początek się przedstawię: nazywam się Aron, jestem elfem, wysłannikiem konsula, który powierzył mi misję ocalenia ciebie z rąk Ciemności. Bowiem od tamtej nocy zależało wszystko. Losy zarówno nasze, jak i całego Ardisu. A ty zapewne jesteś Sharlyn Fanewall, prawda? - Pogłaskał konia po grzbiecie.
- Tak - przytaknęłam. Zakręciło mi się w głowie. Fakt, iż nic nie jadłam od niemal dwóch dni, nie spałam od poprzedniej nocy, uczestniczyłam w krwawej walce z magami oraz stało się coś czego nie mogłam zrozumieć, przyprawił mnie o omdlenie.
- Sharlyn! - Usłyszałam tylko wołanie Arona, a potem cały świat zawirował i zapadła ciemność. 
                                                                          ***
Obudziło mnie światło księżyca, wpadające przez małe okiennice, oraz rozdzierający ból w skroni. 
- Dlaczego zawsze muszę się budzić w innym miejscu? - pomyślałam ze złością. 
Miałam na sobie tę samą tunikę, jaką miałam poprzedniej nocy. Podłoga, wyściełana zielonym mchem, łaskotała moje bose stopy i tłumiła dźwięki. Ostrożnie odsunęłam aksamitną zasłonę. Za nią się rozciągał ogromny korytarz tworzący okrąg. W jego wnętrzu znajdowały się kręte schody, prowadzące ku kolejnym poziomom korytarzy, zwężając się ku górze. Podejrzewałam, że są tam rozmieszczone pokoje mieszkalne. Kiedyś słyszałam coś na temat niezwykłych budowli, które zamieszkują elfy. Ale nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się tu znajdę. 
-Sharlyn? - Odwróciłam się na pięcie. To był Aron. 

czwartek, 8 stycznia 2015

Rozdział 3

Aron
_______________
W chłodnej podziemnej sali zebrało się zgromadzenie rady, któremu przewodniczył elf imieniem Anuthuriel. W owej sali stał długi na 30 stóp i szeroki na 15, kamienny stół. Obok niego wysoki, również kamienny podest, wysadzany kryształami. Radni zebrali się w celu wyboru osoby, której mieli zamiar powierzyć misję uratowania Sharlyn z rąk mrocznych sił. Pośród dostojników państwa siedziało kilku najznamienitszych wojowników z całego królestwa, w tym ja, czeladnik szkoły rycerskiej, znakomity szpieg i zwiadowca. Elf uniósł rękę. Zapadła cisza, jak makiem zasiał. Przemówił:
- Bracia, zebraliśmy się tu, by wybrać śmiałka, który podejmie się misji uwolnienia osoby, która może odmienić nasz los. - Jego głos odbijał się echem po całej sali. -To nie będzie łatwa misja, wybraniec będzie musiał wykazać się męstwem, wytrwałością i nabytymi umiejętnościami.
Z krańca stołu podniósł się niski, brodaty człowiek i rzekł:
- Sądzę, iż najodpowiedniejszym kandydatem do owego zadania jest Aron. -Serce zabiło mi szybciej, wiedziałem, że jest to moja szansa na zdobycie uznania w oczach ludu. - Jest wspaniałym i nieulękłym szermierzem, wybitnie strzela z łuku i kuszy.
- Masz rację mój przyjacielu, czy ktoś nie zgadza się z tą decyzją? - spytał Anuthuriel.
Cisza. Ludzie kiwali z uznaniem głowami.
- Znakomicie, więc wybór mamy już za sobą. Teraz pora na przygotowanie naszego dzielnego młodzieńca.
Z końca sali podeszli do mnie trzej mężczyźni, odziani w szmaragdowe szaty.
- Chodź - powiedział do mnie najwyższy z nich.
Posłusznie podążyłem za nimi. Weszliśmy do małego i skromnego pomieszczenia. Panował w nim półmrok, jedyne źródło światła stanowiły dwie pochodnie, lecz płomień był tak wspaniały, że można by wpatrywać się w niego godzinami.
Jeden z rycerzy wskazał mi siedzisko. Spocząłem nań i zamieniłem się w słuch.
- Twoim celem jest zamek położony na zachodzie. Musisz uwolnić Sharlyn z rąk Ciemności. Wyruszysz nazajutrz o świcie. Wierzymy, iż podołasz wyzwaniu, a tym czasem udaj się na spoczynek.
Wyszedłem na zewnątrz. Wieczorny wiatr delikatnie gładził me policzki, nie myślałem o niczym innym, tylko o strawie i ciepłym łożu. Wbiegłem po marmurowych schodach, prowadzących na szczyt wieży. Wszedłem do komnaty. Było ciepło, drwa żarzyły się jeszcze w kominku. Położyłem się na posłaniu i w mgnieniu oka zapadłem w sen.

                                                               ***

O brzasku osiodłałem mego rumaka, przytroczyłem łuk do łeku siodła, a miecz i noże pozostały u pasa. Wyjeżdżając za bramę miasta pomyślałem, że mogę tu nigdy więcej nie wrócić.  Nie mogłem jednak pozwolić, by ciemne myśli zasnuły mój umysł. Szybko odpędziłem je od siebie i ruszyłem w nieznane ku przygodzie. Po kilku godzinach jazdy do moich uszu dobiegł dźwięk końskich kopyt uderzających o ziemię. Po chwili zza zakrętu wyłonili się trzej jeźdźcy, każdy z nich odziany w lśniącą zbroję, z mieczem w dłoni. Zatrzymałem konia. Czekałem. Gnali w moją stronę, wiedziałem, że mają złe zamiary wobec mnie, gdyż ten, kto wjechał bezprawnie na ich ziemię, mógł spodziewać się rychłej śmierci. W jednej chwili nałożyłem cięciwę na łęczysko. Sięgnąłem do kołczanu, wyjąłem jedną strzałę, po czym nałożyłem ją na cięciwę. Przeciwnicy zbliżali się w zastraszającym tempie, więc naciągnąłem cięciwę, wycelowałem i wypuściłem strzałę. Poszybowała. Grot zatopił się w szyi wojownika, który zwalił się z łomotem na ziemię. Z rany wypłynęła krew. Drugi z jeźdźców był coraz bliżej, więc sięgnąłem po nóż i cisnąłem nim w nieprzyjaciela. Klinga utkwiła w korpusie rycerza, strącając go z wierzchowca. Sięgnąłem po miecz, gdy ostatni przeciwnik zamachnął się, by zadać cios. Dobyłem miecza w ostatniej chwili, blokując potężne uderzenie. Skontrowałem, lecz przeciwnik także zdążył się obronić. Uderzył po raz kolejny, szybko sparowałem cios. W tym momencie dostrzegłem lukę w jego gardzie i bezwzględnie ją wykorzystałem pchnięciem w brzuch. Przeciwnik zawył z bólu, a ja zadałem kolejny cios, tym razem w ramię. Po tym uderzeniu upadł na ziemię. Rozejrzałem się, ciągle trzymając miecz, gotowy do odparcia ataku. Poza truchłem mych wrogów nie dostrzegłem nic podejrzanego. Zeskoczyłem z konia. Wyciągnąłem nóż z ciała nieprzyjaciela i otarłem broń z krwi. Podszedłem do mężczyzny, który poległ od śmiercionośnej strzały. Gdy byłem kilka kroków od niego zobaczyłem jej kawałek, widocznie złamała się, gdy przeciwnik spadł z konia. Wskoczyłem z powrotem na mego wierzchowca. Po chwili zostawiłem daleko w tyle poległych i zatrzymałem się na wzgórzu.
Zobaczyłem wielkie, ciemne zamczysko ze strzelistymi basztami, otoczone fosą. Most zwodzony był podniesiony, a na murach widać było maleńkie sylwetki wartowników. Obserwowałem dolinę. Chłodny wiatr zacinał niemiłosiernie, było już ciemno, więc pomyślałem, że spróbuję wedrzeć się do zamku następnego ranka. Zaszyłem się w zaroślach by przeczekać noc. Nie mogłem zasnąć, wciąż myślałem o powierzonej mi misji, która już niedługo miała odmienić moje życie.

                                                                          ***
Sharlyn
____________
Astrolog z pomocą jednej z zakapturzonych postaci zacząć rysować wokół mnie hatbak- tajemnicze runiczne pismo, równie tajemnicze jak moja matka. Przez 12 lat prawie nie było jej w moim życiu, ponieważ wychowywała mnie moja opiekunka Beth. Okłamywała mnie, mówiąc, że mnie kocha. W rzeczywistości pragnęła jedynie mej śmierci, po to, by przypodobać się jakiejś czarnej masie zła, równie czarnej, jak ona sama.
Nigdy nie poznałam mojego ojca, ponieważ zmarł przed mymi narodzinami w tajemniczych okolicznościach, razem z moją siostrą.
Ogarnął mnie bezdenny smutek, w oczach zebrały mi się łzy. Najchętniej rozpłakałabym się, lecz tego nie zrobię, bo nie mogę im ukazać mojej słabości. Muszę być twarda jak ostrze ze stali, nie ulegające niczemu.

środa, 7 stycznia 2015

*ogłoszenia parafialne *

Od następnego rozdziału będę pisać bloga z kolegą, z dwóch różnych perspektyw i w narracji pierwszoosobowej . Myślę ,że będzie to dobra decyzja. :3

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Rozdział 2

Sharlyn znów rzuciła się do biegu, lecz ucieczka nie trwała długo. Postać będąca wiedźmą podcięła dziewczynie nogi, a ta uderzyła z impetem o ziemię. 
- Królowa nie byłaby zadowolona z twojej ucieczki - zakuła Sharlyn w kajdany i niosła ją na ramieniu, niczym rolnik worek z kartoflami. - Co ty sobie wyobrażałaś? - powiedziała do niej, idąc.
- Co oni chcą mi zrobić? - zapytała nieco przerażona.
- Jesteś dziedziczką Światłości, Sharlyn. Nasza pani chce ci zrobić małą krzywdę, dzięki temu będzie nieśmiertelna i będzie mogła zawładnąć całym Ardisem. A to wszystko dzięki tobie, skarbie. Powinnaś być szczęśliwa.
- Szczęśliwa?! Mam skakać z radości, niczym wesoły króliczek na łące, dlatego że jakaś baba pragnie mojej śmierci?
Wiedźma wymierzyła jej policzek. - Licz się ze słowami, dziewucho, bo to nie jest byle kto!
- Dobre sobie - prychnęła. - Dla mnie to może być nawet smocze łajno, a i tak będzie to dla mnie bez różnicy.
Posępna kobieta uderzyła ją w drugi policzek, tylko tym razem kilka razy mocniej. - Jeszcze jedna taka uwaga, a połamię ci nadgarstki i odechce ci się drażnienia ze mną! 
Nie poszły tym razem na górę, tylko kierowały się ku piwnicom, do lochów. 
Gdy dotarły do nowej celi, nie było tam nic. Zupełnie nic. Gołe ceglane ściany, bez chociażby jednego okna. Kobieta niemal dosłownie wrzuciła pojmaną do celi, po czym zamknęła bramę.
W pomieszczeniu cuchnęło fekaliami. Sharlyn słyszała tylko ciche, oddalające się stukanie butów.
- No ładnie - powiedziała do siebie.
                                                                  ***
Siedziała w milczeniu przez jakieś trzy godziny, rozmyślając. Nagle przyszedł strażnik więzienny z zamiarem uwolnienia niedoszłego więźnia.
Brzęk przekręcanego klucza oznajmił jej, że przyszedł po nią. 
- Chodź - warknął, skuł dziewczynie nadgarstki i wyprowadził ją na zewnątrz. Na dworze panował mrok. Znajdowała się tam mała grupa dziwnych ludzi o różnej płci. Jedyny wspólny element stanowiły pochodnie oraz podobny strój. Księżyc był w pełni, a niebo było bezchmurne, usiane gwiazdami. U bram dworu stała Pani Ciemności. Otaczało ją dwoje uzbrojonych strażników i ktoś przypominający astrologa, trzymający zwój map. 
- Alylyn, rozkuj małą uciekinierkę - powiedziała i krzywo się uśmiechnęła. - Ruszajmy. Musimy dojść na miejsce na czas - rzekła i ruszyła, a konwój za nią. 
                                                                 ***
Sharlyn nie wiedziała, dokąd ją zabierają, nigdy nie widziała ani nie słyszała o tych rejonach. Wiedziała jedynie to, że pną się ku górze górskimi szlakami Ardisu. Im wyżej, tym zimniej i wietrzniej. Mroźny wiatr targał jej blond włosy, wysiłek odbierał jej sił, dodatkowo fakt, iż nic nie jadła ani nie piła od poprzedniego dnia nie dodawał jej energi. Zgasły pochodnie. Jedynym światłem pozostało światło księżyca. Nagle królowa idącą na przodzie zatrzymała się. 
- To tutaj - astrolog wskazał wejście do jaskini. Jej wnętrze pokrywały różnej wielkości stalaktyty i stalagmity, było słychać ciche kapanie wody. 
- Rozpalcie pochodnie. O tej chwili będą opowiadać legendy. Tę historię będzie znała każda Istota Ardisu. Rozpocznijmy więc przedstawienie.