Sharlyn
____________
- Masz jakieś ostatnie życzenie? - zapytała królowa widząc, jak ostatnie runy zostają wyryte.
- Chciałabym się pożegnać z moim mistrzem - powiedziałam z namysłem.
- Bardzo mi przykro, ale obawiam się, że się z nim nie pożegnasz. Twój ''mistrz" nie żyje. - Przybrała złośliwy, sarkastyczny uśmiech, a ja czułam narastającą we mnie złość. Twarz Pani Ciemności gwałtownie się zmieniła. Przybrała wyraz strachu, niepokoju. Ale potem stało się coś, nad czym nie mogłam zapanować. Przez głowę zaczęły mi przelatywać rozmaite obrazy, a raczej wspomnienia.
Dzień, w którym moja matka przeprowadziła mnie do mojego wychowawcy, pierwszy dotyk stali, pierwsza wizja.
Jaskinia rozjarzyła się światłem, oślepiając pozostałych, a jego źródłem byłam ja. Zupełnie jakbym była supernową, która właśnie eksplodowała. Wykorzystałam tę chwilę na rozwiązanie więzów i podjęcie ucieczki. Za mną ruszyło kilkoro wysłanników mojej niedoszłej zabójczyni. Jeden z nich zrzucił płaszcz, odsłaniając swoje prawdziwe przebranie i pochodzenie. Był to elf, który podał mi długi, zdobiony miecz. Rozpętała się krwawa bitwa. Przypuszczałam, że te istoty są magami. I miałam rację. Broń, którą mi podał, nie była tylko i wyłącznie zwyczajnym ostrzem, ale ostrzem wykutym wieki temu, odpornym na magię i czary. Mój pobratymiec pochwycił łuk. Nakładał kolejno strzały na cięciwę, a one, wypuszczone ze świstem, przecinały powietrze, trafiając w różne części ciał wrogów, sprawiając, że na ich szatach wykwitały plamy krwi bryzgającej z rany. Oni i one, jak się okazało, odpowiadali na ostrzał zaklęciami. Niemal wcale nie robiły nam one krzywdy. Nasi przeciwnicy nie spodziewali się tak złego obrotu akcji.
Odgłosy kapiącej wody, brzęk miecza, okrzyki rannych oraz świst strzał, tworzyły niezwykle dziwną symfonię. Gdy do walki dołączyła Pani Ciemności, tajemniczy elf wyrwał sakwę, przytwierdzoną do jego pasa i cisną nią w twarz królowej. W chwili, gdy woreczek się rozerwał, a jego zawartość się rozsypała, królowa zaczęła się zwijać z bólu. W okół niej buchnęła chmura dymu o czerwonej barwie. Towarzyszyły jej przy tym nieludzkie odgłosy, jakie mogłoby wydawać jakieś istnienie w straszliwej, przerażającej agonii.
Pędem ruszyliśmy ku wyjściu, zostawiając w tyle przeciwników, zajmujących się uzdrawianiem ich władczyni. U wylotu z jaskini uderzyło nas w twarz zimne powietrze. Słońce zaczynało wschodzić.
- Biegnij przodem - nakazał elf, przepuszczając mnie. - Będę cię osłaniać, gdyby ruszyli za nami w pościg!
Z góry widziałam cały Ardis, jego po części piękne i żywe tereny, zaś po drugiej stronie martwa, mroczna, jeszcze bardziej tajemnicza ziemia. Droga powrotna okazała się bardziej stroma niż przypuszczałam, przez co uciekanie przed bandą szaleńców było wielce nierozsądne. Lecz zachowanie czasem przeczy prawom zdrowego, ludzkiego rozsądku. Zaczynało brakować mi tchu, ale nie było czasu, by się choć na chwilę zatrzymać.
Wciąż byliśmy w zasięgu wroga, jednakże moje nogi zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa. Musiałam zwolnić i się zatrzymać.
- Nie dam rady. Muszę się zatrzymać - powiedziałam cicho, tak by nie rozeszło się echo.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę. Proszę. - Podał mi swoją prawą dłoń, a ja ją chwyciłam. Była tak delikatna i zarazem piękna, niczym płatki róż. Tym czasem słońce wzeszło ponad horyzont, bijąc jasnym blaskiem w moje oczy.
Teraz już tylko szliśmy przyspieszonym krokiem, schodząc po coraz mniej stromej ścieżce, trzymając się za ręce, co w pewien sposób dodawało mi sił.
Coraz bardziej widoczne stawało się mroczne królestwo Pani Ciemności. Obeszliśmy jego mury, tak by żaden ze strażników nas nie zauważył. Po jednej ze stron stał wysoki wierzchowiec, najprawdopodobniej należący do elfa, który uratował mi życie.
- Kim jesteś, panie, że podjąłeś tak niebezpieczną misję po to, by uratować mnie przed jakąś wielce nienormalną dziewką?
- Cóż, może na początek się przedstawię: nazywam się Aron, jestem elfem, wysłannikiem konsula, który powierzył mi misję ocalenia ciebie z rąk Ciemności. Bowiem od tamtej nocy zależało wszystko. Losy zarówno nasze, jak i całego Ardisu. A ty zapewne jesteś Sharlyn Fanewall, prawda? - Pogłaskał konia po grzbiecie.
- Tak - przytaknęłam. Zakręciło mi się w głowie. Fakt, iż nic nie jadłam od niemal dwóch dni, nie spałam od poprzedniej nocy, uczestniczyłam w krwawej walce z magami oraz stało się coś czego nie mogłam zrozumieć, przyprawił mnie o omdlenie.
- Sharlyn! - Usłyszałam tylko wołanie Arona, a potem cały świat zawirował i zapadła ciemność.
***
Obudziło mnie światło księżyca, wpadające przez małe okiennice, oraz rozdzierający ból w skroni.
- Dlaczego zawsze muszę się budzić w innym miejscu? - pomyślałam ze złością.
Miałam na sobie tę samą tunikę, jaką miałam poprzedniej nocy. Podłoga, wyściełana zielonym mchem, łaskotała moje bose stopy i tłumiła dźwięki. Ostrożnie odsunęłam aksamitną zasłonę. Za nią się rozciągał ogromny korytarz tworzący okrąg. W jego wnętrzu znajdowały się kręte schody, prowadzące ku kolejnym poziomom korytarzy, zwężając się ku górze. Podejrzewałam, że są tam rozmieszczone pokoje mieszkalne. Kiedyś słyszałam coś na temat niezwykłych budowli, które zamieszkują elfy. Ale nigdy nie przypuszczałam, że kiedykolwiek się tu znajdę.
-Sharlyn? - Odwróciłam się na pięcie. To był Aron.
Genialny *.* W sumie mogę stwierdzić, że to najlepszy rozdział :3 Tajemniczy ^.^
OdpowiedzUsuńMam ochotę uściskać Cię, że w końcu coś dodałaś i jednocześnie udusić, że dopiero teraz xD
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny, mam nadzieję, że tym razem dodasz nieco szybciej ;)
Super! Taki ciekawy i... tajemniczy. Nie mogę się doczekać, co będzie działo się dalej :P
OdpowiedzUsuń